Plan był ambitny. Kolejką wjeżdżamy na Szrenicę, a dalej udajemy się na Śnieżne Kotły, wracamy do kolejki i na wieczór jesteśmy na dole. Niestety to był tylko plan.
Początek, długa kolejka do kasy po bilety na kolejkę. Potem okazało się że kursuje tylko I część kolejki, a druga jest wyłączona. No cóż na upartego jedziemy w górę. Dojechaliśmy. Cóż idziemy dalej w górę, kierunek Schronisko Pod Łabskim Szczytem. Na nasze nieszczęście ten sam kierunek wybierali też wszyscy którzy skorzystali z usług kolei linowej. Przez moment poczułem się jak na Krupówkach w Zakopanem w środku sezonu. Z wielkim bólem (okazało się że młodszy syn nie należy do wybitnych piechurów i trzeba go niemal ciągnąć pod górę) docieramy do schroniska. Na miejscu no cóż dobrze że udało nam się gdzieś przysiąść pod schroniskiem nie mówiąc o możliwości zakupienia czegoś do picia lub jedzenia bez odstania swych kilkudziesięciu minut. I tak posiliwszy się własnym prowiantem wniesionym w plecaku udaliśmy się z powrotem na dół.
Z planu nici. Szrenica nie zdobyta, nie mówiąc już o Kotłach.